Biblie

Świadectwo Andrzeja – KoDeR76

1 sierpnia 2015
Rafal Kudrański
Rafal Kudrański
Czas abym ja opowiedział swoją historię, miałem napisać głównie o samym świadectwie o tym jak zacząłem czytać Biblię, ale byłaby to niepełna historia.
Historia mojego życia może wydawać się dość niezwykła choć ja nie wyobrażałbym sobie innej. Starałem się nigdy nie obwiniać Boga za to jakie było moje życie i jestem pewien że nigdy tego nie zrobiłem.

Miałem zacząć od pierwszych wspomnień, ale może zacznę skrótem od samego początku, od czasów których pamiętać nie mogę.

Urodziłem się w 1976 roku, ważyłem sporo blisko 5 kg, a mierzyłem chyba 60 cm, nie pamiętam dokładnie, ale byłem sporym bobasem. Dostałem 10/10 punktów Apgara. Przy porodzie doznałem pierwszego złamania, to był obojczyk. Jednak jeszcze tego samego dnia miał mój żywot się zakończyć.
Z tego co wiem lekarz zawyrokował że nie dożyję następnego dnia. Pielęgniarki mnie ochrzciły i nadały imię Józef. Wiadomo, że przeżyłem :-) a wkrótce zmieniono mi imię i ochrzczono oficjalnie (jakby tego było mało :-)
Do pierwszego roku życia zaliczyłem kolejne hospitalizacje, miałem już przetaczaną krew (bardzo ostra niedokrwistość, prawdopodobnie Hemolityczna i do dzisiaj mi się zdarza) potem nadszedł kolejny lekarski wyrok (ostre zapalenie krtani) lekarz dał mi 1 promil szansy na to że dożyję następnego dnia

Oczywiście znów pomyłka. Potem do 4 roku życia był spokój i tu wkraczamy w etap moich pierwszych wspomnień.

Moje pierwsze wspomnienia, być może część z nich jest całkiem nierealna dla ludzi.

Pamiętam nasze pierwsze mieszkanie w wieżowcu, pamiętam jak miałem mały trójkołowy rowerek i jechałem windą z moimi siostrami. Pamiętam upadek z huśtawki i pamiętam pierwszy nokaut. Tak nazwę na potrzeby historii utratę przytomności z powodu hipoglikemii.

Więc pamiętam pierwszy nokaut i lekarza który mnie wtedy diagnozował i pamiętam jak ocknąłem się w szpitalu a potem rodziców i dostałem mojego pluszaka zająca (któremu znacznie później kroplówki robiłem). Wtedy się zaczęły hospitalizacje na dobre. Kolejne wspomnienie o którym chciałbym powiedzieć było już z drugiego mieszkania.
Miałem może 5 lat. Spałem w nocy, zwrócony głową do ściany. Bardzo dobrze pamiętam w którym pokoju było wtedy moje łóżko, bardzo dobrze pamiętam w którym miejscu pokoju stało i jakiego typu było (moje pierwsze łóżko z „kratami” w którym spałem bo podobało mi się i była komuna więc widocznie nie mogłem liczyć na inne) gdybym wszedł do tego mieszkania mogę od razu wskazać to miejsce.
Leżałem tak chwilę nie spałem, wiedziałem że wszyscy śpią i odwróciłem się na drugi bok i zobaczyłem to, to coś bezczelnie gapiło się na mnie. To nie było zwierzęciem i nie było człowiekiem choć człowieka mogło przypominać. Moje wyobrażenie na temat tego czegoś było przez lata takie, że to chyba był diabeł.
Zacząłem przeraźliwie krzyczeć to coś przestało się na mnie gapić i ruszyło w stronę okna. Poruszało się to jakby nie obowiązywało tego grawitacja. Wyskoczyło przez okno. Moi rodzice wstali, oczywiście wiedziałem że mi nie wierzą choć pokazałem jak uciekło i którędy. To wspomnienie nigdy nie zostało wymazane z mojej pamięci i chyba z nikim zupełnie otwarcie o tym nie rozmawiałem.

Być może miało mi to przypominać że zło i szatan istnieje.

Mniej więcej w 3 roku życia doznałem kolejnego złamania obojczyka, następne w wieku 5-6 lat. Złamałem w przedszkolu, jednak nikomu nie mówiłem, zapewne myślałem że przejdzie. Nie płakałem, jednak kiedy ładowałem się do autobusu (powrót do domu) mama nieco mi pomogła chwyciła jakoś że zabolało bardziej, dopiero prześwietlenie wykazało że mam złamanie. To nie jest tak że mnie nie bolało, że mam naprawdę bardzo obniżony prób bólu ale jakoś za dziecka nie widziałem potrzeby aby specjalnie głosić wszem i wobec krzykiem że mnie coś boli.

W zerówce zaczęło się na poważnie ze szpitalami, na tyle że praktycznie do zerówki nie uczęszczałem. Kolejne nokauty do których zacząłem przywykać, ale też z wiekiem przyszły wnioski z dokonanych obserwacji podczas nokautów :-) jak reaguje organizm na nie. Np omamy przed nokautem, moja siostra została ze mną sama w domu i po jakimś czasie wchodzi do pokoju a ja nieobecny mówię o jakichś kolorach w stylu „czerwony, niebieski, zielony”, musiała być przerażona. Druga siostra za to skorzystała nieco na tym ćwicząc na mnie podawanie zastrzyków i pobierania krwi (jest pielęgniarką)
Tak więc jeśli chodzi o czas zerówki to bodajże byłem hospitalizowany prawie cały rok z małymi przerwami. Śmiało mogę powiedzieć że wychowałem się w szpitalu. Moi drodzy pamiętajmy że to był początek lat 80, były określone czasy odwiedzić (nawet dzieci) nie można było zostawać na noc. Jako że byłem hospitalizowany wtedy w najczęściej Katowicach i Opolu, czyli kawałek poza moim miejscem zamieszkania, rodziców widywałem najczęściej raz na tydzień przez krótki czas a i to nie zawsze. Pamiętam że to właśnie w szpitalu sam zacząłem uczyć się rozpoznawania czasu na zegarze, aby wiedzieć kiedy sobie usiąść na krześle i poczekać już na rodziców. Kiedyś była jakaś epidemia i jak zwykle w niedzielę bądź sobotę kręciłem się koło zegara tym razem z niepokojem bo czas upłynął a rodziców nie ma. Oni mnie zobaczyli przez szklane drzwi gdzie było pełno ludzi, ja ich nie widziałem.
Zobaczyłem ich dopiero następnego tygodnia. W szpitalu też szybko zacząłem pomagać słabszym i pocieszać tych młodszych. Też wdałem się w pierwszą bójkę po tym jak odkryłem że jeden ze szpitalnych łobuzów okrada młodsze dzieci z zabawek.
Wszystko raczej znosiłem ze spokojem i ciężko było zobaczyć moje łzy. Np w szpitalu w Opolu tylko mi dawały pielęgniarki klucze do drzwi bo wiedziały że wrócę i nie będę płakać. Choć nie wszystkie były dobre.
W tym czasie wydarzyło się tez coś dziwnego, zdiagnozowano u mnie nowotwór mózgu. Tak to własnie diagnostyka ciągnęła się tak długo że wychowałem się w szpitalach. W końcu diagnoza i cios nowotwór mózgu, początek lat osiemdziesiątych, myślę że to było prawie jak rosyjska ruletka w tych czasach.
W końcu wyznaczono termin operacji, zostałem do niej przygotowany. Nagle okazuje się że operacja nie może być przeprowadzona, bo coś im tam na sali nawaliło (to wiem z opowiadań rodziców głównie plus wypisy ze szpitali), lekarz prowadzący zatem zarządził kolejne badania. Co się okazuje, nowotworu nie ma. Był ale nie ma. Eh ta medycyna chciałoby się rzec, a może kolejna interwencja najwyższego.
No i cóż zerówka się kończy, panie wielkie prawie nauczycielki uwzięły się, żeby mnie usadzić bo nie uczęszczałem na ich zajęcia, nie znam literek. Udało się jednak dostaję się do pierwszej klasy, pamiętam z niej między innymi konkurs z czytania na końcu tego pierwszego roku w szkole, jestem najlepszy w klasie. Ja jedyny który literek w zerówce nie znałem.
Ale nokauty nadal są, rekordowo niski poziom glukozy we krwi 20 mg/dL w tych czasach za prawidłowy uznawano bodajże poziom 100 mg/dL
Zacytuję z wikipedii”Hipoglikemia (inaczej niedocukrzenie) (łac. hypoglycaemia) – stan, w którym ilość glukozy we krwi (poza żyłą wrotną) spada poniżej 55 mg/dl (3,0 mmol/l)[1]. Pełnoobjawowa hipoglikemia występuje zwykle przy stężeniu poniżej 2,2 mmol/l (40 mg/dl) jednak pierwsze objawy rozpoczynają się zazwyczaj przy stężeniu poniżej 2,8 mmol/l (50 mg/dl), a u cukrzyków nawet przy wyższych wartościach. <b>Hipoglikemia może być przyczyną śmierci</b>”
„kutki zdrowotne hipoglikemii mogą być bardzo poważne, znaczny spadek poziomu cukru we krwi <b>(poniżej 20 mg%) może być nawet przyczyną śmierci</b> – wstrząsu hipoglikemicznego. Na powikłania spowodowane niedocukrzeniem narażone są głównie osoby chore na cukrzycę (głównie typu pierwszego) oraz osoby z zaburzeniami endokrynologicznymi – hiperprodukcją insuliny lub zmniejszonym wydzielaniem glukagonu (hormonu antagonistycznego względem niej). Mózg potrzebuje glukozy (blisko 150 gramów dziennie), a nie ma możliwości magazynowania jej. Spadek dostawy cukru do mózgu powoduje znaczne zaburzenia w jego pracy, a nawet obumieranie. Proces destrukcyjny dotyka najszybciej kory mózgowej, a następnie hipokampu oraz innych struktur mózgu, co zagraża zdrowiu i życiu organizmu. Bezpośrednią odpowiedzią organizmu jest zwiększenie przepływu krwi (adrenalina) i zwiększenie wchłaniania glukozy do tkanek.”

Wyobraźcie sobie że lekarz gdy ja miałem taki poziom cukru nie chciał udzielić pomocy. To znaczy podania glukozy dożylnie, tylko dlatego że akurat zdarzyło się to na wyjeździe wakacyjnym i moja mama nie miała wypisów ze szpitali że może u mnie występować niedocukrzenie. No ale w końcu pomógł. Nie Lubię chodzić do lekarzy :-)

Natomiast co do mojego okazywania bólu to w drugiej klasie złamałem rękę w dwóch miejscach na terenie odgrodzonym, mimo tego przeszedłem przez ogrodzenie fakt poszły mi trochę łzy gdy musiałem podeprzeć się tą połamaną ręką ale zeskoczyłem po drugiej stronie poszedłem do domu i udawałem że nic mi nie jest, wydało się przy obiedzie, była to prawa ręką i nie mogłem utrzymać wn iej łyżki. Moja odporność na ból przeszła do legend w rodzinie i wśród bliskich znajomych. Mój wujek do dziś przypomina mi jak w wieku 6 lat wziąłem do ręki rozgrzany do czerwoności grot lutownicy i nie pociekła mi nawet łza, jak zwykle udawałem że nic mi nie jest ale on to widział i szybko zajął się oparzeniem. Ja podkreślę jeszcze raz że czułem ból, nie widziałem jedynie potrzeby płaczu z tego powodu, ni oznajmiania całemu światu o tym. Myślę że po części ma to związek z moim Ojcem, który jakoś czuł się mną zawiedziony, że ciągle choruję, że jestem spokojny i nie rozrabiam, nie wybijam szyb.

 Ćóż szybko łamałem kolejne kończyny mimo że faktycznie byłem dość spokojny, potrafiłem złamać rękę siedząc na rowerze :-) Kolejne hospitalizacje.

Powoli dorastałem, diagnozowano inne choroby(między innymi niedoczynność przysadki), i tak jak dość przełomowe były czwarty do szóstego roku życia, tak potem przełomowy był 16 i 17 rok życia wtedy też pierwszy raz sięgnąłem po Biblię ale po kolei.
No więc od 9 roku życia byłem już leczony przez Centrum Zdrowia Dziecka, dostawałem zastrzyki codziennie z hormonem wzrostu co ciekawe i tu był mały cud bo miałem się załapać na ludzki hormon wzrostu, bo hormon otrzymywany ze zwłok był często zanieczyszczony i wiele osób zarażono w ten sposób chorobą Creutzfeldta-Jakoba
Jednakże wyróżniałem się nieco spośród tych dzieci bo nie byłem aż tak niski (chociaż dość niski swego czasu) a obecnie 185 cm i chyba z 90 kg :-)
W szóstej klasie zaczęły się pewnego rodzaju problemy, zmieniłem szkołę, bo wybudowano nową na naszym osiedlu i jako że jednak wyróżniałem się dość niskim wzrostem to po pewnym czasie miałem swoich prześladowców (teraz to dla mnie niskie i w większości łyse osobniki) nie było jakoś strasznie źle ale parę razy zamknięto mnie w szatni itp. Wtedy zaczęło się coś innego, ataki somnambulizmu (lunatykowanie) i nocne lęki które powoli przeistoczyły się w coś innego. W takim pół śnie widywałem stworzenia które wywoływały u mnie strach, ogromny strach. Co ciekawe będąc w tym stanie po ciemku mogłem zaatakować osobę która mnie budziła. Powoli moi domownicy najpierw nauczyli się świecić światło gdy krzyczałem zanim podejdą do mnie. Następnie psycholog i nie wstydzę się psychiatra który przepisał jakieś „syropki” do picia przed snem. o wszystkim na długo zapomniałem potem przerwano leczenie i normalnie spałem bez soczków przez lata.
No i nadchodzi ten wiek 16 lat, umiera mój kolega (rówieśnik) ja znowu długie miesiące spędzam w szpitalu CZD.
Cóż w końcu po jakimś czasie przyjeżdżam na badania kontrolne (jeździłem na nie minimum co 3 miesiące) i kiedy wracałem z mamą z przychodni do Hotelu który znajduje(znajdował) się nieopodal, szliśmy przejściem częściowo podziemnym częściowo korytarzami wtedy, nagle odczuwam ostre kłucie w klatce piersiowej. No cóż pomyślałem że to atak serca, ale powoli przechodziło i mimo, że mama chciała wracać poszliśmy dalej (sam do tego nakłaniałem). Wtedy nastąpił drugi atak, nieco silniejszy i dłuższy, mimo tego kiedy ustał postanowiłem że pójdziemy dalej, bo stąd bliżej do hotelu, a tam pielęgniarki są. Ostatni, trzeci atak odebrał mi dech, praktycznie nie oddychając truchtałem w stronę pokoju zabiegowego pielęgniarek (w tymże hotelu) i w ten sposób przebyłem może 100 metrów. Mama pobiegła przede mną. To było trudne 100 metrów, ostatkiem sił dobiegłem szaro siny do pielęgniarek. Tam podano mi tlen i udzielono pomocy.
Podejrzewam że leki zrujnowały mi zdrowie, wiecie co się stało po tym jak pielęgniarki udzieliły mi pomocy? Całą sprawę zatuszowano, tak to wielkie Centrum Zdrowia Dziecka nie chciało się przyznać do tego że popsuło się moje 16 letnie serce. W wypisie wspomniano jedynie o trzykrotnym zasłabnięciu, żeby nie wyszło, że spierniczyli coś i zawiodło serce szesnastolatka. Nie przepadam za lekarzami :-) Fakt później zdiagnozowano mimochodem, upośledzoną kurczliwość przegrody międzykomorowej. Ale to chyba rok później. W każdym razie, wracałem w końcu do domu, jechaliśmy na dworzec, całą drogę milcząc. Ja bo myślałem, mój kumpel nie żyje, podsłyszałem coś z rozmów między mamą a lekarzem co do prognoz, pomyślałem że i ja nie pożyję. Wracałem, żeby zdawać egzaminy komisyjne, bo mimo, że w CZD istniało szkolnictwo i miałem stamtąd oceny wystarczające do przejścia do następnej klasy liceum, to nauczyciele nie chcieli ich uznać.
W każdym razie w milczeniu weszliśmy w końcu do budynku dworca, nagle podszedł do nas starszy mężczyzna i powiedział – „nie martw się Andrzej”.
Nie mógł znać mojego imienia, powtórzył jednak -„Nie martw się Andrzej wszystko będzie dobrze …”.
Powiedział mi kilka słów i oddalił się, po chwili już go nie widziałem. Przez wiele lat (jakieś 22 lat) zastanawiałem się kim on był. Skąd wiedział.
Na początku myślałem że to może jakiś znajomy mamy i zapytałem jej nawet czy go zna, oczywiście nie znała i nie wiedziała kim on jest.
Myślę że nie był to nikt od szatana, bo przecież nie pocieszałby mnie. Więc może to Bóg posłał anioła aby mnie pocieszył, gdyż naprawdę smutny byłem.
Myślałem też przez lata złudnie nieco że może mam być kimś ważnym, oczywiście nie, mam być normalnym człowiekiem, wielbiącym Boga i mistrza mojego Isusa Chrystusa.

Być może dostąpię zaszczytu i będę porwanym, jeśli nie, chętnie zginę, zabity w wielkim ucisku, chociażby nie przyjmując znamienia bestii.

No cóż ostatnio hospitalizowany byłem wiele lat temu, w latach 90tych zeszłego stulecia. Nie biorę żadnych leków już, rzuciłem wszystkie po kolei, wiem że były dla mnie bardzo szkodliwe i zrujnowały mi trochę zdrowia.
Jednak to nie koniec. Nieco po tych wydarzeniach sięgnąłem po Biblię, mama kupiła ją, zwykła tysiąclatka i została oprawiona i poszła do pokoju zwanego biblioteczką.
Oczywiście nikt nie zamierzał jej czytać, oprócz mnie. Zacząłem czytać powoli przez stary testament się przebijałem, aż stwierdziłem że przyśpieszę trochę i przejdę do nowego, choć i tu zacząłem wychwytywać rzeczy jak bałwochwalstwo, ale nie przywiązałem wielkiej uwagi do tego jeszcze. Po kolei Ewangelia Mateusza (widziałem coraz więcej rozbieżności z kościołem), potem Marek, Łukasza nie chciało mi się czytać bo znowu coś nieco podobnego, liznąłem trochę Jana i zamiast czytać nudnych dziejów apostolskich, pomyślałem że będzie fajnie od razu przejść do końca.
To co przeczytałem w Apokalipsie wzruszyło mną ogromnie, jednak nie potrafiłem całkowicie odepchnąć kościoła. Nie mogłem uwierzyć że nasz taki fajny papież okłamuje nas. Ostatecznie odwróciłem się nieco od kościoła, ale nie zawierzyłem darowi który przekazał mi zapewne sam Bóg. Darowi rozumienia w tak młodym wieku pisma. Nie potrafiłem uwierzyć sobie.

Niestety szatan zwyciężył, miałem do niedawna bardzo niską samoocenę dlatego nie potrafiłem uwierzyć w swe odkrycia. Jednak to było zwycięstwo chwilowe, a myślę że nie byłem emocjonalnie i psychicznie wtedy gotowy na taką zmianę.

Mijały lata. Ożeniłem się, zanim poznałem moją żonę byłem prawiczkiem, wiem to rzadkie dzisiaj. Mimo że byłem grzesznikiem, to sumienie nie pozwalało mi na wiele rzeczy. Były takie dziewczyny które prawie z łóżka musiałem wyganiać bo nie chciałem zdradzać mojej przyszłej żony, albo z innego powodu. Nie byłem specjalnie za tym aby z byle kim byle gdzie, mimo że większość moich kolegów nie odmówiłaby sobie skoku w bok, albo wykorzystania sytuacji. Nie, nie byłem bez grzechów i są takie o których nigdy nie zapomnę i nigdy nie przestanę się ich wstydzić.
Potem zaczęło się, niedługo po ślubie, zmory dawnych lat, albo demony wróciły. Znów widziałem w pół śnie postacie, tym razem wyraźniej i mimo upływu lat nie przestałem się ich panicznie bać. Zapomniałem nawet o tym że kiedyś czytałem Biblię, bo pewnie sięgnąłbym po nią. Myślałem że coś ze mną nie w porządku, że może muszę się leczyć. Potem zacząłem poznawać teorie spiskowe, hmmm ciekawe było o reptylianach i szarakach. Potem inne, o mały włos a poszedłbym w new age bo czytałem nawet o channelingach i snach świadomych.

Jednak po pierwsze, jedno z najwcześniejszych wspomnień nie dało o sobie zapomnieć, a to co wtedy widziałem, nie było np podobne do jaszczurki. W moich widzeniach też to były raczej inne postaci, nie jaszczurki. Wtedy nie piłem w nadmiarze, więc można wykluczyć następstwa pijaństwa bo naprawdę spożywałem bardzo umiarkowanie alkohol, nie ćpałem więc to śmiało można było wykluczyć.

Moje małżeństwo niestety rozpadało się, wkrótce po mojej chorobie, kiedy okazało się że znowu zaatakowała anemia hemolityczna, wejście na drugie piętro bez przerwy było nierealne. Długo nie trwało i moja żona znalazła kochanka. Czemu? Bo byłem apatyczny, nie chciałem już co tydzień lub kilka razy w tygodniu wozić ją na wycieczki (krótsze lub dłuższe) nie robiłem romantycznych kąpieli (przedtem zapalałem jej świeczki przy wannie, nalewałem wody, jakichś pachnideł i siedziałem przy niej) na niektóre rzeczy brakło mi sił.

Nie przyszło mi do głowy, zakochany byłem, że te kilka miesięcy choroby tak wpłynie na nasz związek. Ale fakt faktem, nie interesowało jej jakoś moje zdrowie wcześniej. Gdy miałem wypadek to uważała że robię fanaberię idąc do lekarza (nie okazywałem dostatecznie bólu). Miałem zerwane wiązadła szyi i po kilku latach często mi to jeszcze dokucza. Mimo wszystko myślę że i ja bez winy nie byłem, ale nie mógłbym jej zdradzić. Ostatnia moja wina, nie mogłem mieć dzieci i tłumaczyła się że jej zegar biologiczny bił. Nie chciała adoptować, chciała mieć swoje dziecko.

Dobra dość użalania się. Przejdźmy dalej. Ostatni raz demon zaatakował mnie w zeszłym roku, gdy byłem u siostry. Byłem spocony a swoim krzykiem obudziłem ją. Powiedziała później że to był straszny krzyk, porównała do krzyku kogoś opętanego. Zaczęła mnie namawiać do tego abym nosił zawsze przy sobie różaniec, dała jakiś obrazek. Ale wiecie co, miała u siebie tą Biblię którą dawno temu kupiła moja mama. Przypomniałem sobie o chipach RFID i że prawdopodobnie o nich napisane jest w księdze apokalipsy. Bardzo szybko znalazłem ten fragment w Biblii i przeczytałem jej. Nie musiałem ją długo namawiać żeby mi pożyczyła ją.

W domu zacząłem od księgi apokalipsy. Powoli odkryłem to co ponad 20 lat wcześniej. Ba przypomniałem sobie, że przecież ja to czytałem. Ale i wtedy nie chciałem w 100% wierzyć swoim odkryciom. Postanowiłem, że poszukam w internecie, czy są ludzie, którzy odkryli to samo. W ten sposób znalazłem Henryka i już pewny swych odkryć kontynuowałem czytanie.
Nie udało mi się przekonywać powoli do swoich odkryć siostry, jednak ciągle proszę Boga o to by mogła to zrozumieć, jeśli taka jest jego wola.

Jednak znalazłem Rafała i zaczęła się nasza współpraca nad tłumaczeniem pierwszego filmu, potem poznałem Romana, jednak nikogo na żywo nie poznałem, ale dziękuję że jesteście. Że nie muszę czuć się wyalienowany (brzydkie pseudonaukowe określenie).

Puenta jest taka, że dzięki demonom, teoriom spiskowym doszedłem do Biblii i narodziłem się na nowo. Tak poprosiłem Boga o zanurzenie w duchu świętym. I chętnie pracuję dla Boga, znajduję w tym radość mimo, że czasem ciężko jest.

Przyznam się że nie przeczytałem jeszcze całego starego testamentu :-) Jednak zrobię to w najbliższym czasie i dziękuję Mistrzowi mojemu Isusowi Chrystusowi za wszystko.

12 Comments. Leave new

Andrzej KoDeR76
1 sierpnia 2015 16:56

No to jeszcze dodam że moja pierwsza – pierwsza styczność ze słowem Bożym, to była taka Biblia dla dzieci do kolorowania, gdzieś w wieku 6 lat właśnie i trochę było też napisane tam, w każdym razie mimo bałwochwalstwa było dość pouczające. Miałem już wtedy dość sporą wiedzę, a jak umiałem czytać to sam czytałem co obok obrazków jest napisane. Było to wiele cienkich zeszytów (ze 20)

Świetny znak od Boga dostałem też pierwszego poranka po wyprowadzce żony, było to już po kilku latach dawania szans itp. Uwieczniłem to i możecie obejrzeć, co zobaczyłem podczas śniadania.
https://www.youtube.com/watch?v=Yp_4n64C3P8

Bóg jest wielki.

Odpowiedz

Andrzej jest takie powiedzenie, „nigdy nie wiesz co zaprowadzi cię do domu”. W złych momentach Bóg prowadzi krok po kroku do poznania prawdy, ja tak samo jak ty szukałem reptylian i kosmitów , a znalazłem Chrystusa. Mnie na trop naprowadził nikt inny jak największy dezinformator na youtube, Paweł Szydłowski. Szukając kosmitów w Starym Testamencie a w Ewangelii teorii Szydłowskiego. :) . Ale nie mam zamiaru mu dziękować co dzień dziękuje odpowiedniej osobie Isusowi.

Odpowiedz
Andrzej KoDeR76
1 sierpnia 2015 18:39

Tak, ja kiedyś namiętnie czytałem opisy pewnego channelingu, ale jednak czegoś mi brakowało w tym wszystkim. Najbardziej zacząłem się teoriami spiskowymi interesować przy okazji ptasiej czy jakiej tam grypy. Potem właśnie te czipowanie, aż doszedłem tam gdzie byłem. :-)

Odpowiedz

Andrzeju,
fajnie to opowiedziałeś i choć „troszkę” trudne to Twoje życie najważniejsze jest, że jesteś z nami, kochasz Boga i Chrystusa tak jak my. :) Bóg nas doświadcza jednego mniej, drugiego więcej, nieraz się nad tym zastanawiałam, dlaczego jedni chorują całe życie, a drudzy są zdrowi. Myślę, że to też jest dzieło zamierzone przez Boga. Gdyby nie było nieszczęścia na świecie nasz Zbawiciel nie mógłby ocenić innych ludzi jak na to nieszczęście reagują – czy są pomocni, czy trwają przy chorych, mówię o bliskich. Bóg próbuje nasze serca, tak myślę. A chorych prowadzi do siebie, wzmacnia, uczy pokory. Zdrowym jest ciężej być pokornymi, są w gorszej sytuacji. Ja też Ci powiem, że będzie dobrze. a nawet pięknie, nawet sobie tego nie potrafimy wyobrazić. Już niedługo przeminą te nasze cierpienia, smutki i samotność.:) Wszystko się odmieni i będziemy mogli się tylko cieszyć w obecności naszego Zbawiciela.
Co do Twoich zjaw to opowiem Ci kiedyś co mnie się przytrafiło. Powiem, że były to mocne przeżycia. Może dojdziemy do jakiś wniosków wspólnych. :) Teraz mogę Ci tylko powiedzieć, że jeśli jeszcze raz Cię coś będzie straszyło to zrób jedną rzecz – odmawiaj naszą modlitwę „Ojcze nasz” do skutku dopóki nie ucieknie. Ja już się o tym na własnej skórze przekonałam. Modlitwa, którą dał nam Chrystus jest naszą bronią i ma wielką moc.
Pozdrawiam :)
Ps. Dziękuję, że mogłam Cie poznać.:)

Odpowiedz
Andrzej KoDeR76
1 sierpnia 2015 18:50

Myślę że nad tym poziomem trudności Bóg stale czuwał Basiu, aby nie przedobrzyć. Przez to co ja widziałem w szpitalach nigdy się za zbytnio chorego nie miałem. Widziałem ciężkie przypadki, jak to brzydko mówią lekarze.
Pewnie że będzie pięknie.
Tak demony uciekają szybko gdy poprosimy o pomoc Isusa i Boga. Na razie mam spokój choć czasem robią chyba psikusy. :-)
Modlitwę którą dał na Isus odmawiam codziennie, oprócz tego mówię swoimi słowami.
Dziękuję za odzew Basiu :-)

Odpowiedz

No nie każdy może mieć takich gości. :) Super, nawet nie chciały uciekać. tak się przyglądały…

Odpowiedz
Andrzej KoDeR76
1 sierpnia 2015 18:51

Taaak :-) jakby wiedziały że będę pracować dla Boga, to nie wiem co by robiły :-)

Odpowiedz
Andrzej KoDeR76
1 sierpnia 2015 19:11

a o jelonki chodzi, no tak piękne :-) eh ten mój refleks szachisty :-)

Odpowiedz
niedoskonały
1 sierpnia 2015 18:31

Choroby Cię łapały jak mnie łomot i wyzwiska od osoby która powinna mnie kochać.
Ile musiałeś doświadczyć bólu to tylko Ty wiesz i nasz Pan.
Mam nadzieję że będziesz miał wreszcie spokój.
Odnośnie filmiku to ja w życiu takiego jasnego „rogacza” nie widziałem a pełno tego wokół mojej mieściny biega.
Któż to Cię naprawdę odwiedził ?

Trzymaj się i niech Cię Pan prowadzi

Odpowiedz
Andrzej KoDeR76
1 sierpnia 2015 18:58

Tak niedoskonały, wyobrażam się co czułeś, bo i ja czułem się że nie jestem synem mego taty. Na szczęście nasz Ojciec w niebie był moim ojcem i nie wyrzekał się mnie. Nie mam już za złe memu tacie. Trzeba wybaczyć. Zresztą nie żyje.
Doskonały niedoskonały, pewnie że spokój a i śmierci bać się już nie muszę.
Widzisz nie wiem co to za biały jelonek, akurat wtedy przyszedł i nie bał się, nie uciekał a i ja zwierzaki lubię. Nie wiem któż to był :-) Dzięki za odzew

Odpowiedz

Witaj Andrzej.
Powiem szczerze, że dużo nas łączy, jeżeli chodzi o nasze historie zdrowotne :)! I tak jak nad Tobą i nad moją osobą zawsze Ktoś czuwał. Też były szpitale, operacje i zaliczanie semestru w szkole na zasadzie ocen ze szpitala (mi też wszystkiego nie uznali) :)
Ja miałam to szczęście, że oboje rodzice poszli by za nami w ogień (mam rodzeństwo) i w tak ważnych sprawach zawsze przy nas byli, ale w głównej mierze się skupiało to na mnie, gdyż to ja uchodziłam za „cherlaka w rodzinie” nad którym się trzeba było pochylić (zresztą rodzeństwo w żartach mi to wypominało).
Teraz mamy taką sytuację w domu, że Tata jest ciężko chory i każdego dnia pęka mi serce gdy widzę jak twardy, silny mężczyzna jest słaby, kruchy i praktycznie bezradny jak dziecko (pomimo tego nie narzeka i godzi się z tym co przyniosło życie). Gdyby tak się dało bez zastanowienia zamieniłabym się z nim „rolami” i chociaż znam biblię i jej przekaz nie mogę się pogodzić z tym, że za jakiś czas ktoś z najbliższej rodziny może odejść. Tak na dobrą sprawę dopiero teraz rozumiem jaki stres i cierpienie było udziałem moich rodziców z powodu moich pobytów w szpitalu.
Reasumując mój komentarz chciałam Ci powiedzieć, że polskie stare przysłowie mówi:” nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”, więc z każdego doświadczenia musimy wyciągać wnioski i czemuś one służą. Jak wiemy życie na tym świecie jest z reguły ciężkie i dla wielu ludzi niesprawiedliwe i okrutne, ale jest też piękne i beztroskie , a tych chwil życzę wszystkim jak najwięcej.

Odpowiedz
Andrzej KoDeR76
2 sierpnia 2015 10:02

Dzięki za komentarz. No cóż niektòre historię bywają podobne 😊.
Pamiętam o twoim tacie i gdy rozmawiam z naszym wspólnym Ojcem, zawsze o nim wspominam.
Tak zapewne nic fajnego w tym gdy ktoś z rodziny choruje. Czasem też ludzie mają się na tym świecie względnie dobrze. Nie wiedzą co to poważniejszy choroba. Wiesz znam taką sytuację. No i kiedyś taki człowiek zaufa za bardzo swoim wyobrażeniom nie wiem jak to dokładnie i krótko opisać. Przychodzi czas kiedy poczuje się taki silny i pomyśli że zawdzięcza to sobie.
Wtedy mogą mu głupoty przyjść do głowy i posłuchać podszeptu szatana. Powie taki, ah co tam choroba przecież to nic wielkiego i za dużo powie na temat chorego, że udaje itp. Nagle jego dziecko jest w śpiączce w szpitalu. A on sam ma zawał i też długie miesiące lata włóczy się po budynkach „służby zdrowia „.
Mimo że dana osoba nie życzyła im źle.
Dzięki za komentarz i życzę Twemu tacie powrotu do zdrowia. Nadal będę się modlił o to.

Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Protected with IP Blacklist CloudIP Blacklist Cloud